Koniec lata ma w sobie coś magicznego. Światło nie jest już tak bystre, zieleń już dawno wypłowiała od suszy, a do miasta wracają jego mieszkańcy z letnich wojaży. To zapowiedź jesieni – mam nadzieję, że tej ciepłej, słonecznej, pełnej kolorów. Koniec sierpnia jest dla mnie nostalgiczny – coś się kończy, pewien etap się zamyka, nadchodzą zmiany, nowe możliwości, szanse.
Znacie te momenty w życiu, gdy w najmniej spodziewanym
momencie nagle coś sobie uświadamiacie? Zazwyczaj nie jest to nic na pozór
wielkiego, ale przenika was na wskroś i wywołuje silne emocje. Tak miałam
wczoraj, wracając do domu z pracy.
Późne popołudnie, ciepłe światło otulające wszystko dookoła,
złocące się liście. Prosta rzecz, a jaka piękna, która boleśnie uświadomiła mi,
że mimo młodego wieku na co dzień jesteśmy strofowani a wręcz zmuszani do
pogoni za lepszym życiem. Aby ciągle robić więcej i lepiej, niż inni. Wszyscy
uczestniczymy w tym pędzie nazywanym prozą życia, zapominając przy tym o
zwykłej codzienności, na którą składają się proste i pojedyncze rzeczy,
czynności, gesty i słowa. Bo nie liczy się wczoraj ani jutro, a to, co jest
dziś. Bo jutra może nie być, dlatego nauczmy się doceniać proste przyjemności.
Nie bójmy się swoich marzeń i pragnień. Realizujmy je, podążajmy za nimi. Co
będziemy wspominać mając 70 lat? Obawy i strach przed korzystaniem z życia
pełnymi garściami czy to, co udało nam się przeżyć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz